Mój Blog

Pisarz pisze. Jeśli chcesz być pisarzem, pisz

Raj dla szczeniaka? Niedługo się przekonamy

Nie jestem miłośniczką psów.

Zawsze o tym wiedziałam, jakby była to niezmienna, niewątpliwa, niezaprzeczalna prawda o mnie – jak to, że mam niebieskie oczy, dwie nogi i dziesięć palców u stóp.

Dlaczego więc w kącie mojego salonu stoi transporter dla psa?

Nie jestem miłośniczką zwierząt domowych. Nie życzę sobie zapachu zwierzęcia w domu. Nie życzę sobie jego sierści na podłodze. Nie życzę sobie niczego, co szczeka, gryzie, co popadnie, czy obwąchuje moje miejsca intymne.

Dlaczego więc w jadalni stoi nowa miska dla psa?

Nie jestem przeciwniczką zwierząt. Uwielbiam ptaki, kaczki, sarny i wszelkie dzikie stworzenia. Zawsze powtarzam, że miejsce zwierząt jest na zewnątrz. To wspaniałe, że nasz ogródek służy za schronienie dla jeleni, kojotów, myszy, królików i wszystkich możliwych skrzydlatych stworzeń od sójek do dzięciołów.

Dlaczego więc pod mój adres jedzie właśnie przesyłka ze smyczami, zabawkami do gryzienia i szufelką do zbierania psich kup z chewy.com?

To przez wnuki. Całą trójkę. Potrafią zmiękczyć człowiekowi serce. I to właśnie się stało. Zmiękło mi serce.

To przez myszoskoczka. Tego, którego w końcu nie dostały.

Przez całe lato troje naszych wnucząt, lat siedem, dziewięć i jedenaście, zastanawiało się nad tym, jakie wybrać zwierzątko. Królika? Świnkę morską? Chomika? Szczura? W końcu stanęło na myszoskoczku. Zaczęły się błagania. „Prooosiiimyyy!” Trzy pary oczu jak u jelonków Bambi wpatrywały się w rodziców, którzy usłyszeli wyrzut: „Jesteśmy jedynymi dziećmi w klasie, które nie mają zwierzątka”.

A może rybka? Nie da rady. Najmłodsza wnuczka, która tak bardzo kocha Dory z kreskówki, że chodziła kiedyś w kostiumie rybki przez cały dzień – a to nawet nie było Halloween – chyba by się zapłakała. Widziała Gdzie jest Nemo tyle razy, że nie chcieliśmy, by przeżyła traumę, gdy jej własny Nemo wypłynie kiedyś brzuchem do góry w akwarium. Kot? Bez szans. Nasz wnuk jest tak uczulony na kocią sierść, że oczy puchną mu do rozmiaru piłek do softballu, kiedy tylko zauważy jakiegoś na ulicy.

Wybrały więc myszoskoczka. Stworzyły nawet raport na jego temat. Najlepsza prezentacja w PowerPoincie, jaką widziałam. Któregoś wieczora mój wnuczek przylepił sobie nawet do czoła naklejkę z prośbą o myszoskoczka.

Nie jesteśmy miłośnikami zwierząt domowych. Żadne z nas. Ani moja córka, ani jej mąż, ani ja. Podobnie jak mój mąż, który miał niby psa w dzieciństwie, ale tylko przez kilka lat, i był to pies podwórzowy, którego imię wypadło mu już z pamięci. Mój tata miał szereg psów łańcuchowych, ale nie będę opisywać ich smutnego życia, bo wylądujecie na terapii. Dość powiedzieć, że niezależnie od pogody pies nigdy nie był wpuszczany do domu i rzadko mógł biegać bez łańcucha. Miał jedną powinność: szczekać na widok intruza. Ale jeśli któregoś ugryzł… Cóż, nie chcecie wiedzieć, jak to kończyło się dla psa.

A więc wyglądało na to, że wygra myszoskoczek, aż moja córka dowiedziała się od innych matek, że nie jest to zwierzątko, z którym dzieci mogą się bawić – tylko takie, którego to ona sama musiałaby godzinami szukać za każdym razem, kiedy ucieknie, czyli codziennie. Wtedy nasza dziewięciolatka obwieściła nam wszystkim: „Nie rozumiem, dlaczego dyskutujemy o myszoskoczkach. Powinniśmy mówić o szczeniakach”. To była ta chwila. Poczułem, jak lód pęka. Mój mąż też.

To była chwila, w której zmiękły nam serca. Stopniał cały lód, który powstrzymywał nas przed wzięciem psa. Czy naprawdę moglibyśmy mieć psa?

Mój wewnętrzny głos odpowiedział: tak. Zaskoczyło mnie to. Zapytałam o to w modlitwie. Tak, mogłabym pokochać czworonoga. W końcu Bóg jest miłością, a wszyscy zaprzyjaźnieni psiarze mówili mi, że nikt nie kocha tak jak pies. Chcieliśmy, żeby nasze wnuki doświadczyły takiej miłości. Sami też chcieliśmy jej doświadczyć. I ją odwzajemnić.

Zanim powiedzieliśmy o tym wnukom, dowiedzieliśmy się, że dla alergika najlepszym wyborem będzie goldendoodle. Znajoma przyprowadziła do nas suczkę tej rasy i nasz wnuczek tulił twarz do jej sierści bitą godzinę. Żadnej reakcji. Zero swędzenia.

A więc za kilka tygodni przybędzie do nas szczeniaczek. Zdążyłam już przeczytać dziesięć książek, obejrzeć tuzin filmów o szkoleniu psów i utworzyć z zaprzyjaźnionych psiarzy Drużynę Doodle, która będzie mnie wspierać.

Najważniejsza rzecz, której się dotąd dowiedziałam, brzmi: pies nie jest czymś, co posiadasz. To członek rodziny. Na całe życie. Teraz wszystko się dla nas zmieni. Zmieni się DNA naszej rodziny. Zapoczątkujemy pokolenie miłośników psów. Zmienimy naszą rodzinę, tak że w przyszłości cała trójka naszych wnucząt będzie psiarzami. Jeśli tylko przetrwamy etap szczenięctwa.

Niedługo się przekonacie.